X
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w ustawieniach Twojej przeglądarki.
Menu strony

Koszmary moje

ptasie pióro
Opracowanie: n0rthwlnd
Źródło: http://www.flickr.com
Koszmary moje i gotowość obrócenia wszystkiego w smród.
Jerzy Pilch, Miasto Utrapienia ----------

- Bóg nie posiadł monopolu na tworzenie. Prawda-Bóg dostarcza nam niezbędnej materii, ale to człowiek jest rzemieślnikiem, czasem nawet artystą. Tak więc, urasta on do rangi CZŁOWIEKA; przekształca bowiem materię wedle swych chęci i upodobań.

Materia mieni się barwą nieskończoności. Jest bierna i pozbawiona własnej inicjatywy, jak brudna dziwka z paryskiego rynsztoku-odda się każdemu. Jest na wyciągnięcie ręki, na każde zawołanie, jest zmuszona działać wedle twej woli i całkowicie oddać się twym kaprysom. Materia... bo czy można zgwałcić dziwkę? to nie grzech-w intencji eksperymentu gwałt może stanowić nawet zasługę, wkład w rozwój nauki.
Oto moja apologia sadyzmu. Mówił ojciec, patrząc na studentki spod przymkniętych powiek.
***
- Przeklęty bachor! - zwykła mawiać moja babka, gdy pokazywałem jej język. - Niech cię... pokaranie boskie z tym dzieckiem! Codziennie o dziesiątej babka zabierała mnie na spacer do parku.

W zasadzie to pamiętam tylko jej dłonie: ciemne i oleiste, całe pokryte brunatnymi plamami. Brzydziłem się ich. Ale było jeszcze coś - kapelusz. Czarny, z szerokim rondem i białym pióropuszem. Ten kapelusz ją zdobił, działał na wyobraźnię. Wtedy kochałem babkę.

Nie co dzień chodzi się przecież do parku z d'Artagnanem!
* * *
Pośladki Nadii drżały w nikłym świetle lampy. Ojciec podniósł się z klęczek i otarł usta wierzchem dłoni.
- Materia... w tej chwili... akt kreacji... - mruczał, a ona jęknęła.
To tylko jeden z wykładów; ćwiczenia praktyczne. - Głos Boga.
A lampa syczała w ciszy, odbijając brudne myśli w pokoju pełnym tapet.

* * *
- Zbyt długo żyliśmy pod terrorem Wszechmogącego, zbyt długo Jego doskonałość paraliżowała nasze zmysły. Ludzie nie mają ambicji by Mu dorównać, nie mają ambicji wznieść się na wyższy poziom kreacji! Chcemy być twórcami, ale tylko w niższej sferze naszych zdolności; nie dokładamy starań, by rozszerzać spektrum naszych zainteresowań. Tworzymy dzieła podrzędne, niewyrastające ponad nasze możliwości. Człowiek chce być wieczny? Niech zacznie tworzyć, a stanie się CZŁOWIEKIEM.

* * *
Nadia wyślizgnęła się z objęć ojca.
- Poczekaj, jesteśmy równi, czyż nie? Dlaczego więc to ja mam być pod spodem? Wypięła się, a jej tyłek błyszczał w świetle lampy. -----------------------------------------------------------------
Pozostałe studentki siedziały obok ze spuszczonymi głowami.
* * *
Park. Już z daleka widać równe rzędy ławek. Każda z nich ma swą historię i właściciela. Najbliżej fontanny stała ławka kombatantów. Staruszkowie wspierali się na wiotkich laseczkach i opowiadali ludziom historie, jak bili Niemców i bolszewików. Ludzie uśmiechali się na ich widok, a weterani salutowali z aprobatą, unosząc woskowe dłonie do pokrytych gwiazdkami rogatek.
Dalej była ławka matek, tych młodych.
- To jest Milenka. Milenko, przywitaj się. Nooo... przywitaj się niuniu. Mówię, witaj się, witaj się gówniarzu!
- A to jest Piotruś, śliczny, prawda?
- Tak, jest podobny do mojego męża, Jureek!
Na samym końcu stała ławka babek. Wyschnięte staruchy grzały się na słoneczku; nad ich głowami unosił się zapach stęchlizny, fekaliów, kefiru i kościoła.
Stare żyją w świecie urojeń, zresztą... zawsze żyły. Pokazują pocztówki nieżyjących mężów, nienarodzonych dzieci i bogatych córek. Smutne, nie takimi ich stworzyłem.
“Tak będzie zawsze” - myślą. Wystawiają na pokaz witraże żylaków, stopy cuchną formaliną. Nie znają szczęścia. N. idzie obok, na przeciw niego witryna spożywczaka. Dalej rybny, sex shop, burdel, w końcu kościół. Jest i tramwaj pełen księży. Czarne świnie prawią morały: - Nie palić i nie pić za dużo, najlepiej w ogóle nie grzeszyć, bo to źle, o! Nie chodzić na panienki, ksiądz może. Ale tylko czasami, nie za często... I nie jeść za dużo, przede wszystkim nie grajcie na gitarze. Każdy wie, że tam szatan siedzi. Nie wolno pisać; ani na maszynie, ani na komputerze... odręcznie też lepiej nie. Bo przy pisaniu się myśli, a wam przecież nie wolno. A najlepiej to siedźcie w domach i czytajcie “Sobotę”. Wiedzcie co Żyd robi za miedzą, bo on też zły. I nie pedalcie się za dużo, chyba że bez prezerwatyw, one też złe... Księża – jedyni kreatorzy pośród ludzi. Obrabiają lepką materię wedle własnych upodobań.
* * *
Miałem kiedyś dziadka. Nazywał się Jan Baptysta Filozof.
- Roberciku, ach Roberciku! kim będziesz jak dorośniesz? - podrzucał pod sufit mnie-dwulatka.
Gu gu gu.
- Nie nie nie... Ty musisz mieć w życiu pieniądze, nie żadne tam gu gu, nie, nie... pamiętaj, one są najważniejsze. Bóg kocha tylko tych, którzy mają pieniądze. I go nienawidzą, to drugi warunek, który musisz spełniać... musisz mieć pieniądze! Zostaniesz ubekiem, jak dziadziuś.
Ach, zamilcz głupcze! Zamilcz Janie Baptysto Filozofie! Czy ty nic nie rozumiesz? Ja zostanę papieżem, ja gardzę twoim stanowiskiem! Ja nasze motto, naszą rodzinną filozofię wyniosę na piedestały! Ja będę jej wierny, ja jej nie zaprzedam, ja ją wzmocnię i rozpowszechnię! Rozumiesz, Janie Baptysto? Ludzie będą bogaci, ludzie znienawidzą Boga, a Bóg pokocha ludzi. Rozumiesz, starcze? Wyeksponuję kult nienawiści i zostanę równym Bogu, zostanę papieżem, zostanę kreatorem! Taki właśnie będę, po stokroć stary głupcze!

Ale Jan Baptysta nie rozumiał gaworzenia noworodka. Ignorant! * * *
Lampy poczerniały i zwiędły jak stare osty. Wisiały teraz osowiałe i podzwaniały cichutko kryształkami świateł. I nagle eksplozja: kolorowe oklaski papuziej zieleni – czerwień plami materac. Skądś dolatuje przerywany głos: - Niebo to błękitna szmata rozpostarta nad światem... na środku księżyc... bękart bezsenności szczerzy pysk w bezzębnym uśmiechu. Rzyga deszczem niezadowolenia na mrowie ludzi-Bóg. To ojciec charczy zalany krwią.
A Nadia pochyla się nad nim, w ręku trzyma ostrze; długie, zwężające się ku końcowi. Utkwiło w sercu ojca.
N. minął już kościół. Siwy biskup wyskoczył z tablicy ogłoszeń, wskazał na niego palcem. We want you! - krzyknął. - Wstąp do seminarium.
Ale co to? Nagle błyszczące billboardy układają się w jeden ciąg, układają się w modlitwę. Świat upada na klęczki: Oh my Queen, Regni Poloniae... niech się stanie wola...
N. spogląda przed siebie niewidzącym wzrokiem.
- Nie takimi was stworzyłem – mówi i odchodzi w niepamięć.

W opowiadaniu zastosowano fragmenty prozy Shulza i Pilcha.
KONTAKT Z AUTOREM:
Opracowanie: Kacper Pfeifer
22-11-05 07:01:01